Wolność oznacza prawo czynienia wszystkiego, co nie szkodzi innym.
Karol Marks
Wiele lat temu, jako dziesięcioletni może
dzieciak, wraz z kilkoma rówieśnikami wybrałem się do ciotki jednego z kolegów.
Ciotka miała magnetowid i otrzymaliśmy zaproszenie na film Commando, z bogiem
naszego dzieciństwa - Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Niestety,
chwilę po tym, jak rozgościliśmy się w salonie, ciotka kolegi powzięła
niezłomne postanowienie poczęstowania nas ugotowaną właśnie zupą z botwinki.
„Poczęstować” to chyba zresztą nieodpowiednie słowo – po prostu nalała
wszystkim dzieciakom po misce zupy, nie przyjmując do wiadomości moich
stanowczych zapewnień, że nie mam ochoty na jedzenie i że podana zupa z pewnością
się zmarnuje. Zupa się zmarnowała, a ja, przez wrodzone awanturnictwo i upór,
siedząc obok miski ze stygnącą botwinką, projekcję ekscytującego filmu
przetrwałem w atmosferze wzburzenia i niepokoju, związanego z całkiem jasnym
poczuciem, że oto po raz kolejny jestem całkiem czarną owcą. Co zresztą
nieznacznie dali mi odczuć moi „dobrze wychowani”, pokornie wpychający może i
dobrą zupę koledzy.
Takich autobiograficznych historii mógłbym
opowiedzieć setki. Bunt mam we krwi i gdybym nie został psychologiem, z
pewnością byłbym dziś przewodnikiem karawan na Saharze albo piratem na
południowym Pacyfiku. Zresztą, kto wie, może kiedyś…? Dorosłe życie jest jednak nieustannym
kompromisem – w końcu i mnie zaczęło zastanawiać, gdzie leżą granice cudzej
ingerencji w moje sprawy i czy odmawiając spełniania zachcianek i oczekiwań
naruszam czyjekolwiek dobro.
Czy pomimo, że nie znosisz
kulturystyki trenujesz czasem w siłowni? Tylko dlatego, że Twoi znajomi ćwiczą?
Jeżeli tak, to czy zauważyłeś, że wielu spośród nich również nie cierpi
treningu siłowego? Może nawet wszyscy… Oczywiście, zamiast „siłowni”, do tego
wzoru podstawić możesz jakąkolwiek inną formę zbiorowej aktywności – zakupy w
markecie, spacer z narciarskimi kijkami czy pobyt w kościele. Jej rodzaj tak
naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Chodzi mi o to, że z pewnością, Czytelniku, bierzesz czasem udział w czymś, co pod żadnym względem nie
odpowiada Twoim potrzebom, planom ani zainteresowaniom. Jeśli powodem takiego
stanu rzeczy jest zawsze wyższa konieczność (np. zdobywania środków na
utrzymanie) – być może zjawisko asertywności wcale Cię nie zainteresuje. Jeśli
jednak przyczyną jest lub bywa nadmierny wpływ otoczenia – ten artykuł
napisałem właśnie dla Ciebie.
Jest całkiem sympatycznie,
jeśli w wyniku zewnętrznych nacisków podejmujemy jakieś niechciane, ale
nieszkodliwe czy nawet pożyteczne działanie. Tak jest pewnie w przypadku
wspomnianej siłowni. Dużo gorzej, jeśli ulegając czyjejś presji inwestujemy
własny czas, uczucia, zdrowie albo środki finansowe, by sprostać zupełnie
nieuzasadnionym oczekiwaniom i pretensjom osób nie tolerujących odmowy, nie
uznających cudzego prawa do własnych przekonań, nie rozumiejących, zda się,
prostego przekazu, jaki niesie ze sobą słowo „nie”.
Nie znoszę katolickich
świąt, które obchodzą wszyscy moi bliscy. Tak naprawdę nie znoszę żadnych
świąt. Co więcej – wielu moich znajomych również ich nie lubi. Wyniki swobodnej
sondy wśród moich przyjaciół przekonały mnie, że zwyczaj dzielenia się
opłatkiem niemal każdy uważa za co najmniej uciążliwy, ale przecież: „babci
byłoby przykro”. Wiele osób bierze więc udział w zbiorowym cyrku, jakim jest wzajemne
spełnianie wzajemnych oczekiwań. Za wszelką cenę.
Wspólne siedzenie przy
świątecznym stole może być i często jest po prostu wynikiem chęci podtrzymania
rodzinnych więzi. Wszyscy pewnie zgadzamy się co do tego, że dorosły człowiek
nie zawsze robi to, na co ma ochotę. Czasami poświęca się dla czyjegoś dobra,
rezygnuje z własnych ambicji na rzecz przyjaźni czy miłości, wypełnia rozmaite
nieprzyjemne obowiązki. Jednak z nadmiernego ulegania presji otoczenia płyną
liczne niebezpieczeństwa, natury przede wszystkim psychologicznej.
Kiedy pracowałem jako
psycholog w służbie zdrowia, każdego tygodnia widziałem dziesiątki sytuacji, w
których pacjent psychiatryczny w najbardziej bezczelny sposób manipulował całą
swoją rodziną i otoczeniem. Wymuszał najrozmaitsze zachowania, grożąc pobiciem,
podpaleniem czy samobójstwem, wyłudzał pieniądze i inne środki wykorzystując
współczucie bliskich i znajomych, cynicznie lub nieświadomie grając na
najwyższych uczuciach własnego otoczenia. W razie konieczności podjęcia
jakiejkolwiek odpowiedzialności zazwyczaj sięgał po argument w postaci
własnych, stwierdzonych przecież medycznie zaburzeń. Zaburzeni emocjonalnie
pacjenci bywają mistrzami wszelkiej manipulacji, zaś opisany stan rzeczy
zazwyczaj trwa przez długie lata, wyniszczając emocjonalnie wszelkie
zaangażowane w sytuację osoby. Czego tym osobom brakuje?
Czy w swojej miejscowości,
już przed laty, zauważyłeś może epidemię „syndromu meczu tenisowego”? Chodzi mi
o panów stojących na rogu ulicy lub pod sklepem – kręcą śmiesznie głowami, w
jedną i drugą stronę, jakby obserwując pasjonujący finał rozgrywek na kortach
Wimbledonu. W rzeczywistości pilnie wypatrują nadchodzących osób, tak naprawdę
bowiem ich głównym zajęciem jest zaczepianie znajomych i nieznajomych
przechodniów: „szacuneczek, czterdzieści groszy się znajdzie?” Czy zdajesz
sobie sprawę, że ci mężczyźni, od lat nie zarabiający ani grosza, są codziennie
pijani do nieprzytomności? Czy zdrowy rozsądek nie podpowiada, że w nowoczesnym
społeczeństwie ich obecność i zachowanie nie mają racji bytu? Ktoś jednak
codziennie daje im pieniądze, w ostatecznie zebranej sumie stanowiące całkiem
niezły kapitał rozrywkowy!
Niebezpieczeństwa owczego
pędu. Po co nam asertywność?
Nie interesuje mnie, co jest
modne a co w danym momencie dobrze widziane. Mam swoje zdanie, poglądy i
przekonania, własne zainteresowania i pasje. W zasadniczej części sam planuję i
realizuję też drogę swojego życia – zawodowego i prywatnego. Nie chadzam na chrzty, śluby, komunie, bierzmowania i pogrzeby, bo tego typu uroczystości uważam za absurdalny cyrk. W kościołach bywam więc rzadko i wyłącznie ze względu na sztukę sakralną, nikt natomiast nie namówi mnie na udział w mszy, ponieważ wszelkie praktyki religijne uważam za nieporozumienie. Ogólnie mogę powiedzieć, że żyję w całkowitej zgodzie z sobą i własnymi, wywrotowymi przekonaniami. Za wszelką cenę
staram się tylko nikomu nie szkodzić, co zresztą pewnie nie zawsze mi się
udaje. Co jednak niezwykle istotne, wszystkie ważne dla mnie osoby w pełni akceptują wybraną przeze mnie ścieżkę życia i (na moje i ich wielkie szczęście), nie spotykam się z aktami serdecznego uszczęśliwiania na siłę. Da się? Owszem, da.
Dla mnie - zdeklarowanego
indywidualisty, umiejętność asertywnego zachowania jest umiejętnością wartą
szczególnej uwagi. Nie zachęcam Cię do kroczenia drogą moich przekonań, bo
zapewne masz swoje własne, równie sensowne i uprawnione. Poza tym – próby
wpłynięcia na Twoje postawy byłyby cokolwiek nieasertywne. Jedna z
najważniejszych cech zachowania asertywnego polega bowiem na tym, by dbając o
własną autonomię te same prawa nadawać wszelkim innym osobom. To Ty sam, Czytelniku, musisz więc ocenić, czy umiejętność asertywnego rozwiązywania
problemów w ogóle Cię interesuje. W tym artykule spróbuję przekonać Cię, że Twoją
podstawową, bezdyskusyjną ludzką powinnością jest nikogo nie krzywdzić i nie
działać na niczyją szkodę, sens pozostałych obowiązków można natomiast zawsze
poddać krytycznej analizie.
Czy masz obowiązek zmuszać
się do czynności, których wykonywanie w żadnym stopniu nie jest konieczne a
pozostaje w sprzeczności z wyznawanym przez Ciebie systemem wartości? Czy masz
obowiązek nosić kogokolwiek na plecach, zwłaszcza w drodze do realizacji jego
idiotycznych zachcianek? Czy, mając swoje własne, musisz brać na siebie cudze
zmartwienia i za wszelką cenę okazywać współczucie? Wreszcie – czy towarzyszy
Ci niezdrowe przekonanie, że „większość ma zawsze rację”?
Drugą stroną medalu jest to, że niemal nikt z nas nie żyje w całkowitej
izolacji. Prawie wszyscy nieustannie wchodzimy w niezliczone interakcje o
charakterze interpersonalnym lub społecznym. Jeśli wierzymy w sens zespołowego
działania (a nawet ja – chorobliwy indywidualista, głęboko w ten sens wierzę)
musimy zdawać sobie sprawę, że sztuka nieustannego kompromisu jest podstawowym,
dynamicznym spoiwem wszelkich grup ludzkich. Ten medal, jak większość
psychologicznych medali, ma jednak stron znacznie więcej, niż dwie. Dlatego
dokonanie ostatecznego, niełatwego wyboru należy zawsze do Ciebie. Asertywność
nie może być traktowana jako środek do realizacji swoich wizji za wszelką cenę.
W rzeczy samej zakłada ona, że cudze dobro jest równie ważne, jak własne, o
czym szczegółowo będzie mowa poniżej.
Poprawnie rozumiana
asertywność jest także odpowiedzią na wszelkie próby manipulacji, z jakimi
wszyscy mamy do czynienia każdego dnia. Manipulowanie innymi jest drugą naturą
człowieka. Wszyscy wywieramy na siebie wzajemny wpływ. Istnieją jednak osoby
szczególnie predestynowane do wykorzystywania innych.
Jeszcze kilkanaście lat temu niezwykle powszechna była praktyka popijania w
pracy. Człowiek, który ośmielał się nie pić z innymi, był poddawany rozmaitym
nieprzyjemnym sankcjom, a uznanie za „donosiciela” było jedną z łagodniejszych.
W skrajnych przypadkach musiał szukać innego miejsca zatrudnienia, o czym
opowiedzieć może wielu trzeźwiejących alkoholików, dla których umiejętność
asertywnej odmowy jest z oczywistych względów umiejętnością o znaczeniu
podstawowym. Ugruntowana kultura pracowniczych libacji na szczęście odeszła już
do historii. Szalony kolektywizm ustąpił miejsca równie szalonemu
indywidualizmowi - skutki są jeszcze jednym dowodem niebezpieczeństw, jakie
niosą ze sobą wszelkie skrajności.
Wykluczenie i ostracyzm to
kara, jaką grupa stosuje wobec jednostki za odstępstwo. Wie o tym każdy, kto
choć raz padł ofiarą niezwykle prymitywnej odmiany kolektywizmu, wyznającego
naczelną zasadę wyrażającą się w potocznie przyjętym: „jak wszyscy, to
wszyscy!” W imię tej zasady nawet popełnianie aktu karygodnej, zbiorowej głupoty
bywa społecznie usankcjonowane. Bo przecież w koślawo pojmowanej demokracji
większość ma zawsze rację.
Nauczanie asertywności jest
w pewnym sensie promocją zdrowego indywidualizmu. Daje bowiem wiedzę, jak
pozostawać sobą nawet w sytuacji, w której osoby wokół nas w sposób zupełnie
bezmyślny potraciły zdrowy rozsądek, świadomość własnych wartości, przekonań i
– nierzadko – również własnego, najlepiej pojętego dobra.
Zespół uszczęśliwiacza i
terror emocjonalny
Stare powiedzenie mówi, że
dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Myślę, że w piekle znajdują się różne
rodzaje bruku, ten jednak jest faktycznie wyjątkowo powszechny – ludzie,
których misją jest przymusowe uszczęśliwianie innych bywają wybitnym
utrapieniem wielu osób i środowisk. Dobrze wie o tym chociażby ten, kogo
regularnie odwiedzają niestrudzeni domokrążcy, z przekonaniem zapowiadający
kolejny koniec świata i rozdający wypełnione błyskotliwymi opowieściami o
jedynie słusznej drodze do zbawienia gazetki.
Młode małżeństwo, tuż po ślubie,
wprowadza się do rodziców. Takie rozwiązanie spada im z nieba – w końcu o
mieszkanie nie jest tak łatwo. Bywa, że zgodne pożycie trwa długie lata, znam
jednak wiele sytuacji, w których decyzja o zamieszkaniu z teściami to początek
drogi krzyżowej. Teściowie wiedzą bowiem najdokładniej nie tylko jaka pielucha
będzie najlepsza, a jaka najgorsza dla nowo narodzonej latorośli. Czasami znają
także lekarstwo na wszelkie problemy intymne, udzielają masowych rad, przestróg
i sugestii, nachodzą młodych o każdej porze dnia i nocy, usiłują kontrolować
ich pocztę i małżeńskie wydatki. Troskliwie i z pełnym miłości poświęceniem
zamieniają życie młodego małżeństwa w koszmar, nierzadko powodując lub
przyspieszając rozpad związku.
Szczerze powiedziawszy, w
konfrontacji z rozwiniętym i utrwalonym zespołem uszczęśliwiacza asertywność
niewiele pomoże. Jak uczą liczne przykłady nie działa tu bowiem ani prośba, ani
groźba, ani perswazja, ani pobicie. Czasami zbawienna okazuje się
nieustępliwość i twarda konsekwencja od samego początku kontaktów. Jeśli jednak
młodzi małżonkowie nie zorientują się w porę do czego rozwój sytuacji zmierza,
chwilę później najlepiej szukać już nowego mieszkania. Jakiekolwiek wysiłki na
rzecz odzyskania należnej autonomii, próby separacji od teściów czy zdrowej
regulacji wzajemnych stosunków kończą się niezmiennie recitalem lamentów i
pretensji pod adresem dwojga młodych niewdzięczników, tym bardziej, że
„przecież to wszystko z miłości i troski”.
I wreszcie najbardziej
wyrafinowana forma interpersonalnego terroru – terror emocjonalny.
Wykorzystujący przede wszystkim prostą technikę „ja cię tak kocham, a ty jesteś
taki(a) podły(a)…” i różne jej wariacje, jest typową taktyką działania osób
zaburzonych emocjonalnie. Ta forma prześladowania bliskich bywa niezwykle
skutecznym narzędziem wieloletniej manipulacji. Terror w omawianej postaci nie
tylko trudno jest wykryć i udowodnić. Ma on jeszcze jedną, wielką zaletę –
krzywdziciel jawi się jako bezbronna ofiara, faktyczne ofiary spędzają zaś
swoje życie sprawiedliwie, demokratycznie obdzielone poczuciem winy.
Przeczytaj także artykuł Osobowość histrioniczna (histeryczna)
W takiej sytuacji osoba
zaburzona emocjonalnie (i zwykle osobowościowo) latami wykorzystuje otoczenie,
przede wszystkim partnera życiowego, stosując różne formy uczuciowego szantażu.
Wykonując liczne, zupełnie nieodpowiedzialne i często nieuczciwe posunięcia
doprowadza w końcu partnera do szału, zarzucając mu następnie (a jakże!)
skłonność do agresji i przemocy. Po stronie oprawcy typowy scenariusz spektaklu
zakłada rozmaite histeryczne demonstracje (od zwykłego szlochu, po tzw. „próby
samobójcze”), których treść i formę ogranicza wyłącznie jego osobista inwencja.
Po stronie ofiar zaś bezradność, czasem lęk, irytację, tłumiony gniew i –
ostatecznie - zazwyczaj poczucie winy. Manipulant zwykle osiąga swój cel,
podczas gdy z partnera dzień po dniu radość życia uchodzi po kropli, jak krew
ze źle zabezpieczonej rany. Po latach męczarni ofiara emocjonalnego terroru
bywa cieniem człowieka, pozbawionym przez uczuciowego pasożyta wszelkich sił
witalnych.
Wszystkie opisane przykłady
zjawisk społecznych mają jeden wspólny mianownik. Jest nim bezduszna, a czasami
prawdziwie bezczelna manipulacja, jakiej dopuszczają się osoby nie potrafiące
istnieć bez dokonywania interpersonalnych najazdów na cudze, niepodległe terytorium.
Spokojna, w miarę możliwości pozbawiona cech przemocy stanowczość bywa w takich
przypadkach jedyną rozsądną bronią. Poprawnie rozumiana asertywność w wielu
sytuacjach może stać się największym interpersonalnym dobrem człowieka.
Dlaczego wspominam o asertywności „poprawnie rozumianej”?
Co to jest „asertywność”,
a czym „asertywność” nie jest?
Kiedy prowadzę warsztaty
umiejętności interpersonalnych staram się przy wielu okazjach wspominać
przynajmniej pokrótce o umiejętności pozytywnego i stanowczego dbania o własne
dobro. Szkolenie lub poświęcony asertywności fragment szkolenia zaczynam zwykle
od ustalenia, co poprzez szeroko znane pojęcie „asertywność” rozumieją
poszczególni uczestnicy zajęć. Udzielane odpowiedzi niezmiennie mnie zaskakują.
Pojęcie asertywności
pochodzi, rzecz jasna, z języka angielskiego, w którym assertive oznacza tyle,
co „pewny siebie, stanowczy”. Być może ten właśnie źródłosłów sprawia, że w
szerokim społecznym rozumieniu asertywność nabrała dość nieprzyjemnego wydźwięku.
Od uczestników własnych szkoleń słyszę więc, że asertywność to „pewność
siebie”, „rozpychanie się łokciami”, „umiejętność postawienia na swoim za
wszelką cenę”, „dążenie po trupach do celu” itd. Bez wątpienia najbardziej
niezwykłe rozumienie asertywności zaprezentował pewien handlowiec, który
powiedział mi, że jego zdaniem asertywność to umiejętność powiedzenia "spierdalaj!" w taki sposób, by rozmówca był pewien, że usłyszał
komplement (!!!) :) :) :)
Asertywność nader często
bywa kojarzona z chamstwem, uporem, egoizmem i bezwzględną realizacją własnych
interesów. Dlaczego tak jest? Myślę, że w dużej mierze z powodu zachowań
prezentowanych przez niektórych liderów biznesu, którzy – jak zauważył pewnie
niejeden trener – wiedzą wszystko i najlepiej, a często uznają za stosowne
wymądrzać się również w temacie „asertywności”. Skoro więc uparty,
nieprzystępny, impertynencki i bezwzględny menedżer jest „asertywny”… to pewnie
cała ta „asertywność” jest interpersonalnie warta tyle samo, co ostra i
wulgarna, udzielona podwładnemu reprymenda.
Tymczasem asertywność,
zgodnie z intencjami twórców tego pojęcia, jest umiejętnością zdecydowanego
dbania o własne dobro przy jednoczesnym pełnym poszanowaniu dobra wszelkich
innych osób. Oznacza pozytywną i kulturalną stanowczość, pewność siebie
wypływającą z rozsądnego i adekwatnego poczucia własnej wartości oraz
umiejętność tworzenia relacji partnerskich, opartych na wzajemnym szacunku i
równości, niezależnie od formalnego charakteru stosunku, jaki w konkretnym
przypadku łączy dwie lub więcej osób. Asertywne zachowanie wskazane jest w
wielu sytuacjach życiowych, pomiędzy osobami o najrozmaitszej kondycji
społecznej i każdej innej, w relacji szef – pracownik, pracownik – pracownik,
ojciec – syn, siostra - brat itd. Wynika z tego między innymi, że nawet
reprymendy czy nagany udzielić można w sposób asertywny – a zatem stanowczy,
ale kulturalny, uprzejmy, nie naruszający niczyich dóbr emocjonalnych.
Co oznaczają poszczególne,
wymienione składniki asertywności? W tym ujęciu stanowczość to umiejętność
trwania przy swoim stanowisku bez ulegania presji zewnętrznej, jeżeli osobą
asertywną kieruje uzasadnione przekonanie, że działa zgodnie z własnym,
najlepiej pojętym interesem i jednocześnie nie narusza interesu żadnej innej
osoby. Pewność siebie jest przekonaniem, że ma się takie same prawa, jak
wszystkie inne istniejące osoby, a prawa te w najbardziej podstawowym wymiarze
wynikają po prostu z faktu bycia człowiekiem. Dlatego we własnych szkoleniach z
zakresu asertywności staram się czasem wywołać dyskusję na temat globalnie
przyjętych, deklarowanych i – niestety – nagminnie łamanych praw człowieka.
Relacja partnerska to każda relacja, w której strony tworzą konfigurację
poziomą, to znaczy żadna z nich nie dominuje i tym samym żadna nie przyjmuje
postawy uległej, a nawet pomimo zajmowania różnych stanowisk w hierarchii
pracowniczej czy – szerzej – społecznej realizują swój kontakt w sposób
wykluczający emocjonalny dyskomfort którejkolwiek z nich.
Poczucie własnej wartości to
przede wszystkim dojrzała świadomość, że jest się pełnoprawną jednostką ludzką,
w zasadzie ani gorszą, ani lepszą od innych ludzkich jednostek.
Z całego tego wykładu warto
zapamiętać przede wszystkim to, że asertywność ma dwóch głównych, naturalnych
wrogów. Jednym z nich jest dominacja, drugim – submisja. Jeśli więc jakakolwiek
postawa nosi cechy dominacji lub uległości, nie można nazwać jej asertywną.
Dominacja jest postawą, z
którą mamy do czynienia, kiedy ktoś usiłuje uzyskać władzę nad kimkolwiek,
wykorzystując swoją przewagę w jakimkolwiek zakresie. Próby dominowania wiążą
się zazwyczaj z rozmaitymi formami różnie wyrażanej agresji, dlatego agresja
jest również zaprzeczeniem asertywności. A zatem wspomniany powyżej, nieprzyjemny
menedżer z pewnością nie jest osobą asertywną. Nadużywa władzy i wpływów celem
realizacji własnych celów i tym samym działa z bardzo niskich pobudek, zwykle
przy okazji ujawniając istniejące problemy emocjonalne, co jednak wykracza już
poza tematyczne ramy niniejszego opracowania. Warto jednak wspomnieć, że
trening asertywności jest ze względów terapeutycznych wskazany w leczeniu wielu
zaburzeń (jak chociażby uzależnienia, współuzależnienie czy nerwice) a z
drugiej strony – niezdolność do asertywności (skłonność do zachowań agresywnych
lub do wycofywania się i uległości) w pewnym sensie bywa tych zaburzeń
specyficznym objawem.
Przeczytaj też Współuzależnienie. Koszmar źle pojętej miłości
Jeżeli asertywność jest
umiejętnością korzystania z własnych praw, to należy również wspomnieć o
asertywnym korzystaniu z przysługującej władzy. Jest to poważny problem każdego
poczciwego szefa. Sama władza w sposób oczywisty kojarzy się z dominacją, można
ją jednak sprawować w sposób cywilizowany i uprzejmy, choć nie jest to wcale
zadaniem łatwym, z czego doskonale zdaje sobie sprawę każdy kulturalny
kierownik, na co dzień zmagający się z problemem zarządzania ludźmi.
Z uleganiem (submisją) mamy do czynienia zawsze, kiedy ktokolwiek rezygnuje z
przysługujących mu praw, poddając się wpływowi i dominacji innej osoby. Również
submisja jest w oczywisty sposób zaprzeczeniem asertywności, istniejącą relację
czyni bowiem relacją skośną, a – jak już wiemy - asertywność wymaga stosunków o
charakterze poziomym.
Podsumowując – jeśli
pragniesz być asertywny(a) nie dominuj i nie poddawaj się dominacji. Nie ulegaj
ale pilnuj, by nikt nadmiernie nie ulegał Tobie. Jednym z najważniejszych
postulatów asertywności jest bowiem także swego rodzaju symetria – wszelkie
prawa i obowiązki dotyczą wszystkich stron zaistniałej relacji.
Warto również pamiętać, że z każdego prawa wynika obowiązek i odwrotnie – każdy
obowiązek ściśle koresponduje z określonymi prawami.
Asertywność w codziennej
praktyce życiowej
Aby w pełni zrozumieć
zjawisko asertywności należy z pewnością dowiedzieć się, jakie umiejętności i
kompetencje szczegółowe wchodzą jej w zakres, innymi słowy – czym dokładnie
charakteryzuje się zachowanie osoby, którą możemy nazwać „asertywną”.
Przede wszystkim należy
wspomnieć, że żaden człowiek nie jest i nie powinien być asertywny w każdym
momencie. Choć potocznie mówi się czasem o „asertywnych osobach”, moim zdaniem
asertywne jest raczej zachowanie, niż człowiek, który je prezentuje.
Asertywność jest umiejętnością wyuczoną i choć sprawdza się w wielu sytuacjach, a wytrwały trening może spowodować, że stanie się zupełnie naturalnym,
integralnym składnikiem osobowości, człowiek może i powinien zachowywać się
spontanicznie, a czasem po prostu nieasertywnie, o czym będzie mowa w jednym z
ostatnich rozdziałów artykułu.
Asertywność w proponowanym
ujęciu obejmuje następujące kompetencje szczegółowe:
a. umiejętność mówienia
„nie” – czyli formułowania odmowy w sytuacji, gdy czyjaś propozycja,
zaproszenie, sugestia, chęć pomocy itd. nadmiernie ingeruje w Twoją przestrzeń
osobistą, zwłaszcza, jeśli zupełnie nie życzysz sobie akurat takiej ingerencji.
Przykładem jest natrętna ciocia, uparcie dolewająca gościom zupy ogórkowej:
„ale zjesz jeszcze na pewno!”, nawet pomimo wielokrotnych informacji z ich
strony, że zjedli już dosyć lub że po prostu nie mają na zupę ochoty. W tym
przypadku szczególnie ważna jest stanowczość, czyli umiejętność trwania przy
swoim uzasadnionym stanowisku niezależnie od tego, jak bardzo nie podoba się
ono innym. Tak naprawdę bowiem nie masz żadnego obowiązku mieć ochoty na zupę,
co więcej – niezależnie od ochoty czy braku chęci po prostu nie musisz jej
jeść. I wreszcie, co bardzo ważne, ze swojej decyzji w tym zakresie nie musisz
się wcale tłumaczyć. Jak zwykle, kryterium zasadności Twojego stanowiska jest
przede wszystkim jedno – czy Twoja postawa nie szkodzi innym osobom? Tak
naprawdę temat ten jest bardzo dyskusyjny, a zachowanie asertywne stwarza
wielokrotnie liczne problemy. Dla Twojej staroświeckiej ciotki odmowa
spożywania obiadu może być bowiem czymś w rodzaju zbrodni, a już na pewno
będzie świadczyła o tzw. „braku kultury”. Niestety – musisz liczyć się z tym,
że zazwyczaj na temat dobrych manier w sposób autorytatywny wypowiadają się
osoby o dyplomacji nie mające najmniejszego pojęcia.
Konieczność udowadniania dobrej woli poprzez uprzejme kosztowanie obrzydliwych
nieraz potraw jest zabobonem pokutującym w wielu kulturach, o czym często w
swych opowiadaniach wspominają znani podróżnicy, opisujący dramat próbowania
baranich jąder czy kozich oczu tylko po to, by na drugim końcu świata nie
urazić gościnnych gospodarzy.
b. umiejętność mówienia
„tak” – czyli wyrażania zgody na czyjeś propozycje, akceptacji czyjegoś
punktu widzenia ale również wyrażania potrzeb, proszenia o pomoc, korzystania z
czyjegoś wsparcia w razie potrzeby. Punkt ten uświadamia, że asertywność
zawierać powinna element dojrzałej elastyczności, zakłada bowiem także gotowość
rezygnacji z własnych postanowień, dążeń i ambicji czy zmiany wcześniej
podjętych decyzji, jeśli czyjeś dobro akurat tego wymaga.
c. poczucie własnej
wartości i świadomość przysługujących praw. Świadomość własnej wartości
jest dość złożonym zjawiskiem o fundamentalnym w psychologii znaczeniu. W tym
miejscu, na potrzeby bieżących rozważań wspomnę tylko, że rozsądne poczucie
własnej wartości wypływa między innymi z dojrzałej świadomości humanistycznego
założenia, zgodnie z którym każdy z nas jest na ogół wart tyle samo, co dowolny
inny człowiek. Szacunek do samego siebie, jako konieczny postulat asertywnych
postaw i zachowań jest więc kolejnym przykładem symetrii i egalitaryzmu –
„jestem osobą pełnowartościową, podobnie jak wszystkie inne osoby”, o czym
bezwzględnie należy pamiętać w asertywnej realizacji wszelkich kontaktów
interpersonalnych.
d. pewność siebie –
oznaczająca przede wszystkim rozsądną wiarę we własne możliwości. Pewność
siebie jest warunkiem silnie związanym z poczuciem własnej wartości i ma
znaczenie szczególne w przypadku formułowania asertywnych wypowiedzi. Asertywny
komunikat powinien bowiem zawierać wyraźne wzięcie odpowiedzialności za swoje
stanowisko i za sposób, w jaki to stanowisko zostaje wyrażone. Osoba chcąca
zachowywać się asertywnie musi prezentować pewien szczególny rodzaj
samodzielności i niezależności, wyrażający się w formułowaniu tzw. komunikatów
typu „ja”. W asertywnym komunikowaniu staramy się mówić o własnych odczuciach i
przekonaniach, bez podpierania się szerszym zapleczem w postaci „wszystkich”,
„każdego głupiego”, „amerykańskich naukowców” itp. Zamiast więc: „wszyscy
uważają, że robisz z siebie durnia” mówimy: „(ja) uważam, że postępujesz
nierozsądnie”. Zamiast „każdy głupi wie, że to dziwka” można powiedzieć: „z
mojego punktu widzenia, nie jest uczciwa wobec męża”.
Takie formułowanie wypowiedzi może się wydawać trochę nieżyciowe, jednak w
kontaktach interpersonalnych, zwłaszcza z osobami mniej znanymi, nader często
chroni przed towarzyską katastrofą. Wyobraź sobie na przykład, że na
stwierdzenie „każdy wie, że to dziwka” słyszysz odpowiedź: „to moja siostra”…
e. umiejętność szczerego
komunikowania autentycznych uczuć, zamiarów i poglądów. Ogromny odsetek
międzyludzkich nieporozumień i konfliktów bierze się z niedomówień. Zamiast
powiedzieć wprost: „nie gap się tak na inne kobiety!”, żona przestaje się do
męża odzywać. Przez dwa tygodnie i trzy dni mąż usiłuje dociec, co jest powodem
nastroju żony, a kiedy wreszcie odkrywa, sam jest już na nią obrażony. Lub też
w międzyczasie dochodzi do otwartej awantury, w trakcie której wzajemne, od lat
niewypowiedziane pretensje pojawiają się jedna za drugą.
Konflikty małżeńskie są, rzecz jasna, dużo bardziej skomplikowanym zjawiskiem,
jednak przykład ten uświadamia, czym może grozić tłumienie uczuć i
przemilczanie problemów. Asertywne zachowanie wymaga śmiałego i otwartego komunikowania
przeżywanych emocji, jak we wspomnianym przykładzie: „jest mi bardzo przykro,
kiedy w ten sposób przyglądasz się innym kobietom”. Nie należy oczekiwać, że
ktokolwiek będzie z powodzeniem domyślał się naszych wewnętrznych przeżyć.
Takie oczekiwania komplikują relacje partnerskie i wszelkie inne, prowadząc do
nawarstwienia wzajemnych pretensji i w krótkim czasie - do zaistnienia i
szybkiej eskalacji konfliktu.
Asertywnie komunikując uczucia należy również starać się przestrzegać reguły
„my przeciwko problemowi” zamiast „ja przeciwko tobie”. W praktyce oznacza to
atakowanie problemu, nie osoby. Asertywny komunikat nie może być komunikatem
raniącym ani obraźliwym, najbezpieczniej jest zatem, jeśli nie zawiera
argumentów ad personam – zamiast więc „tylko idiota mógłby rozumować w ten
sposób” powiedzieć można: „nie zgadzam się z tobą”.
W profesjonalnie prowadzonym treningu asertywności poprawnemu formułowaniu
asertywnych wypowiedzi poświęca się zwykle wiele czasu.
f. umiejętność
formułowania i przyjmowania rozmaitych informacji zwrotnych – chodzi tu
przede wszystkim o komplementy i krytykę. Komplementy są na ogół miłe, słowo
„krytyka” zaś kojarzy się z informacją negatywną, jednak znamienne jest, że i z
jednym, i drugim czasami trudno nam sobie poradzić. Bywa tak zwłaszcza wtedy,
kiedy komplementy wydają nam się niezasłużone lub krytyka nieuzasadniona.
W asertywności niezwykle ważna jest umiejętność przekazywania i odbioru zarówno
pozytywnych, jak i negatywnych informacji zwrotnych. Osoba zachowująca się
asertywnie potrafi i chwalić, i krytykować. Czyni to konstruktywnie i w sposób
kulturalny. Z drugiej strony – pozytywnie reaguje na komplementy, potrafiąc
jednocześnie bez wielkiego żalu wysłuchać uwag krytycznych, docenić ich wielką
wartość i, co niezwykle ważne, w sensowny sposób je wykorzystać.
Świadomy społecznie, dorosły człowiek zdaje sobie skądinąd sprawę, że
komplementy niezwykle często bywają narzędziem wyrafinowanej manipulacji. To
jeszcze jeden ważny aspekt treningu asertywności i w szkoleniach należy
poświęcić mu odrobinę uwagi przy okazji analizy tego punktu rozważań.
g. umiejętność
egzekwowania swoich praw – jedna z podstawowych, uwzględnianych w treningu
zachowań asertywnych umiejętności. Zdolność upominania się o swoje prawa bywa
traktowana jako pewien synonim asertywności, należy jednak pamiętać, że własne
prawa kończą się tam, gdzie zaczynają się cudze, granica pomiędzy jednymi i
drugimi jest zaś często wyjątkowo trudna do ustalenia.
W praktyce chodzi o to, by
umiejętnie dbać o realizację własnych potrzeb, zwłaszcza wówczas, kiedy
ktokolwiek utrudnia Ci korzystanie z w pełni przysługujących przywilejów.
Przykładem zastosowania zasad asertywności może być w tym przypadku konieczność
dokonania zwrotu niepełnowartościowego towaru. Niezależnie od tego, jak miły
jest sprzedawca, klientowi przysługują określone prawa, których realizacji
należy się śmiało lecz uprzejmie domagać, jeśli zostają w jakikolwiek sposób
naruszone.
Znajomi opowiadali mi
kiedyś, jak będąc w restauracji trzykrotnie oddawali kelnerowi wystygłe danie
do podgrzania. Z całą pewnością sięgnęli po swoje w pełni należne prawa.
Zdecydowanie nie polecam jednak takiego zachowania w lokalach gastronomicznych.
Po prostu słyszałem wypowiedzi paru kelnerów i wolę nie wiedzieć, co pływało w
uprzejmie podgrzanej zupie, jeśli obsługujący lub ktoś z zatrudnionych w kuchni
miał akurat gorszy dzień… I to jeszcze jedno z ważnych ograniczeń asertywności.
Umiejętność sięgnięcia po
prawnie lub w sposób niepisany zagwarantowane rozwiązania jest istotną częścią
postaw i zachowań konsumenckich i sytuacje potyczek z nierzetelnymi
kontrahentami są tutaj zawsze dobrym przykładem.
h. świadomość ograniczeń
asertywności – jest także w pewnym sensie szczególnym elementem asertywnego
stylu bycia. Ograniczeniom asertywności poświęciłem podrozdział poniżej, w tym
miejscu wspomnę tylko, że uparte trzymanie się w każdej sytuacji opisanych
zasad byłoby bezsensowne, a nawet w pewien sposób nieasertywne.
Pomiędzy bohaterstwem a
syndromem sztokholmskim*. Ograniczenia asertywności.
Udostępniając szerokim
kręgom społecznym wiedzę na temat umiejętności interpersonalnych trener ma
obowiązek poinformować o wszelkich jej ograniczeniach. W rzeczy samej, podczas
swoich szkoleń do znudzenia przypominam uczestnikom, że nabywanie jakichkolwiek
kompetencji nie zwalnia z obowiązku krytycznego myślenia i że w zastosowaniu
przyswojonych umiejętności za zasadę naczelną przyjąć należy kryterium zdrowego
rozsądku.
U podstaw wszelkich
umiejętności interpersonalnych powinien zawsze leżeć mocny fundament w postaci
stale rozwijanej, bogatej i harmonijnej osobowości. W przeciwnym razie
przyswojone zachowania są jedynie prezentacją wyuczonych formułek, prymitywnym
środkiem do celu i łatwą do zdemaskowania próbą nieudolnej manipulacji. Oznacza
to między innymi, że celem nabycia umiejętności asertywnego rozwiązywania
codziennych problemów należy gruntownie przemyśleć postulaty asertywności,
uzyskać świadomość własnych praw i ograniczeń oraz zbudować system wewnętrznych
przekonań, którego zewnętrzną, ostateczną realizacją ewentualnie będzie
zachowanie asertywne. Taki system w gruncie rzeczy nigdy nie może być stały, bo
wszelkie poglądy powinny ulegać zmianom wraz z procesem nieprzerwanego rozwoju
i dojrzewania człowieka.
W rozważaniach dotyczących
asertywności w sposób nieuchronny pojawia się problem osobistych praw – czym są
te prawa, jaką mają postać i gdzie się kończą? Nie istnieje prosta odpowiedź na
to pytanie. Rozwiązania należy szukać w stale rozwijanym, dojrzałym systemie
osobistych wartości, którego cechą jest przede wszystkim koncentracja na
prawach cudzych – wówczas prawa własne pojawiają się i nabierają kształtu w
sposób zupełnie naturalny.
Umiejętności psychologiczne
czy społeczne nie mają charakteru gotowych algorytmów działania, choć wielu moich kolegów po fachu, a przede wszystkim wielu psychologicznych uzurpatorów, w takiej właśnie formie lubi je sprzedawać. Szczegółowe
strategie postępowania należy w zasadzie tworzyć na potrzeby konkretnej
sytuacji. Ostatecznie skuteczne formy zachowania opierają się często na
doświadczeniu i wyczuciu, czyli na zjawiskach trudnych do ujęcia w precyzyjne
ramy opisowe.
Również więc asertywność ma
swoje ograniczenia. W życiu codziennym nikt nie ma obowiązku stale trzymać się
określonych zasad. Wszyscy jesteśmy ludźmi – miewamy swoje nastroje, humory,
gorsze i lepsze dni, kierują nami popędy i targają namiętności. Czasami więc
zachowanie nieasertywne będzie objawem spontaniczności i naturalności a nawet
dojrzałości w działaniu, na przykład wówczas, kiedy ulegamy cokolwiek
nieuprawnionym prośbom partnera lub gdy dla dobra dziecka rezygnujemy z
realizacji założonych planów.
Zdarzają się sytuacje, w
których znacznie lepiej niż asertywność sprawdza się agresja lub uległość. Jest
tak przede wszystkim w społecznych sytuacjach ostrego kryzysu, jak klęska
żywiołowa, napad z bronią w ręku czy porwanie. Człowiek zaatakowany ma pełne
prawo się bronić, nawet z wykorzystaniem najbardziej brutalnych technik
bojowych lub poddać się, jeśli uzna walkę za bezsensowną. Naprawdę nie zalecam
prób asertywnego sięgania po własne obywatelskie prawa, kiedy bandyta grozi
nożem lub przystawia pistolet do skroni. Znane powiedzenie mówi, że bohaterowie
leżą na cmentarzach. To do Ciebie, Czytelniku, należy decyzja, kiedy i w jakim
stopniu pragniesz być nieugięty.
W moim poczuciu we wszystkich stosunkach
społecznych zasadą generalną winna być zasada elastyczności i zdrowego
rozsądku. Pomiędzy bohaterskim zrywem wolnościowym, który może skończyć się
tragedią, a udzielaniem agresorowi pomocy, która prowadzi do realizacji jego
szalonych idei, istnieje jeszcze nieskończony ciąg możliwych rozwiązań, choć wiadomo,
że dramatyzm sytuacji i związany z tym stres mocno zawężają repertuar
dostępnych reakcji.
Między innymi z tych właśnie względów wspominam
o „rozsądnej” wierze we własne możliwości, „sensownym” wykorzystaniu uwag
krytycznych czy „poprawnie rozumianej” asertywności. Należy pamiętać, że każde,
nawet uprawnione zachowanie można zaprezentować w różny sposób a najbardziej
praktyczna jest w tym zakresie zasada racjonalnego umiaru.
Asertywność sprawdza się w wielu sytuacjach
życiowych i bywa świetnym sposobem kształtowania satysfakcjonujących relacji
międzyludzkich. Musisz jednak pamiętać, że nie wszyscy wokół Ciebie w równym
stopniu uznają Twe prawo do autonomii i samostanowienia lub też prawo to
rozumieją w zupełnie inny sposób. Jeśli więc kulturalnie i uprzejmie, przy
zastosowaniu wszelkich zasad asertywności odmówisz ciotce zjedzenia tej
wmuszanej zupy, ciotka najprawdopodobniej i tak będzie Cię miała za drania.
*syndrom sztokholmski
– zjawisko powstawania więzi emocjonalnej pomiędzy terrorystą (grupą
terrorystów) a zakładnikiem (grupą zakładników). W szerszym znaczeniu –
pomiędzy agresorem a ofiarą. W skrajnych przypadkach prowadzi do sytuacji, w
której zakładnicy zaczynają w różny sposób pomagać porywaczom (np. umożliwiając
ucieczkę, składając korzystne dla nich zeznania, a nawet przystępując do grupy
przestępczej).
Zjawisko zaobserwowane podczas napadu na bank w Sztokholmie (1973) i wówczas po
raz pierwszy opisane, stąd nazwa (przyp. aut.).
Bardzo pięknie opisał Pan asertywność i jej zastosowania. Szczególnie przydatne to może być płci piękniejszej, która faktycznie genetycznie i biologicznie (to nie to samo) jest bardziej predestynowana do uległości. Do czego może prowadzić takie skrajne podporządkowanie można zobaczyć w filmie Seksmisja. Pytanie podstawowe powinno brzmieć do jakich celów ewolucyjnych ludzkiej małpie asertywność ma służyć.
OdpowiedzUsuńIstnieją poglądy, że ludzki mózg nie jest przeznaczony do myślenia, a tylko do zbierania najprostszych informacji, zapamiętywania ich i wykorzystywania w momencie zagrożenia, gdy na logikę brak energii lub czasu. Tak więc strukturalnie nie różni się niczym od zapasu glukozy w organizmie wykorzystywanego w sytuacji stresowej. Tak zwana proza życia jakiegokolwiek myślenia nie wymaga, bo po prostu generuje straty energetyczne. Przydaje się (czytaj: opłacalne jest) posiadanie w stadzie paru osobników nonkonformistycznych, którzy spróbują nowego gatunku rośliny, wsadzą rękę do ognia, czy nawet pozwolą pogryźć się lwu. To właśnie tego typu jednostki dawały się inkwizycji spalić na stosie (zbytnio eksponując swoje poglądy), pozwalały sobie zrobić trepanację czaszki krzemiennym grotem i te same jednostki setkami występują na YouTube wciąż i wciąż od nowa testując wytrzymałość czaszki w zderzeniu ze znakiem drogowym podczas jazdy na rowerze.
Ludzkość odnosi z tego typu testów zdecydowane korzyści: nowe pożywienie, nowe sposoby łowów, powiększanie liczby zagrożeń, których wszyscy powinni unikać.
Oczywistym jest, że najmniej wartościowi biologicznie (a więc kosztujący najmniej) są szczególnie predestynowani do tego typu sposobu gromadzenia wiedzy przez stado. Są to zwykle młodzi chłopcy: niedoświadczeni, nie posiadający własnych haremów i niezdolni jeszcze do utrzymania samicy (czytaj: rodziny). Antropologiczną pozostałością po próbach rozszerzania naszych horyzontów (z czasów gdy byliśmy małpami) są występujące jeszcze tu i ówdzie (i opisane w literaturze) rytuały przejścia. Otrzymania statusu męskości u ludów pierwotnych. Ale nawet w średniowiecznej Europie występowały resztki tego typu zachowań poprzez wysyłanie dzieci w świat dla zdobycia zawodu.
Dziewczynki jako cenniejsze, były zatrzymywane w grupie, a czasami nawet sztucznie oszpecane, aby je jeszcze bardziej przy sobie zatrzymać i związać ze stadem (czytaj: plemieniem).
Zagadnienie asertywności należałoby więc z gruntu podzielić na płeć, co jak wiemy, obecnie może przysporzyć wiele trudności ze względu na obowiązującą poprawność polityczną. I oczywiście zupełnie inaczej traktować.
Dla stada (czytaj: grupy społecznej) pewien procent testerów rzeczywistości mógł być dość opłacalny. Tak więc natura (albo inaczej mówiąc dobór naturalny) postarały się wryć członkom grupy duży margines tolerancji wobec takich osobników. W zasadzie wolno im wszystko oprócz jednego taboo: dezorganizacji grupy w której funkcjonują. Karą za przekroczenie zasad w tym przypadku była natychmiastowa deportacja (wygnanie) lub nawet w poważniejszych przewinieniach śmierć. Obejmuje to np. zamach na sprawiedliwość czego sztandarowym przykładem są kradzieże i rozboje (czytaj: powieść Hugo Nędznicy), ale główną przewiną jest zamach na strukturę społeczną w której się funkcjonuje. Obejmuje to seks (rozrodczość powinna być kontrolowana przez starszyznę), jak i samo podważanie władzy. Nawet dzisiaj w naszym demokratycznym kraju istnieją kary za znieważanie symboli narodowych i za obrażanie uczuć religijnych. Nawet tak zdawałoby się odległa rzecz jak potępianie przez współczesnych Powstania Warszawskiego bierze się stąd, iż wywołane zostało przez gorące głowy młodych, a nie dyktatorski rozkaz odgórny.
Tak więc tolerancja grupy wobec odszczepieńców jest naprawdę znaczna i cieszę się, iż Panu osobiście społeczeństwo nie zrobiło krzywdy.
OdpowiedzUsuńFaktem jest, iż zakres tej swobody którą Pan tak docenia w znacznym stopniu fluktuuje tak historycznie (czytaj: "Paziowie króla Zygmunta") jak i geograficznie. Nie jest niemożliwym być objechanym jak święty Michał diabła przez bardzo pokornego i uprzejmego przedstawiciela kraju kwitnącej wiśni. I to tylko dlatego, że się minimalnie wysunęło z szeregu (doświadczenie własne).
Wniosek jest jeden: jeśli nie chce się podzielić losu ofiar nagrody Darwina należy poważnie zastanowić się nad granicą asertywności i socjalizacji z grupą. Ze swojego, czysto osobistego punktu widzenia twierdzę, iż socjalizacja jest jedyną pewną drogą awansu społecznego i dobrego zarobkowania. Talent, wykształcenie i praca są tutaj zmiennymi niższej kategorii. Odmawianie uczestniczenia w zjazdach rodzinnych jest niezrozumiałe, jako iż w naszym społeczeństwie jedność rodziny jest święta. W Polsce nadal praktykujemy patriarchalizm i podejście nie mieszczańskie. Doświadczenie osobiste sugeruje, iż większość spraw dotycząca rodziny pozostała gdzieś w ukryciu i jedynie od dobrej woli tudzież chwili słabości możemy czegoś się dowiedzieć o najbliższych. Zdrady, kłamstwa, morderstwa, a nawet choroby zwykle nie są eksponowane. Święta, zwłaszcza kościelne są u nas jedyną okazją uzyskania pełnego obrazu sytuacji metodą przesłuchań rodzinnych. Trzeba jednakże się z tym spieszyć, bo pamięć ludzka jest zawodna, a i nie wiadomo dlaczego rodzinni gawędziarze niezwykle szybko umierają.
Gdyby pokusić się o uogólnienia to nawet Pana zawód wpisuje się w Pańskie genetyczne priorytety: odkrywanie tyle, że nie terenu co ludzkich umysłów. Praca nader niebezpieczna jak i każdego eksploratora. Proszę się cieszyć wolnością, bo nie każdemu jest ona dana tak w sensie ustawienia społecznego jak i geograficznego. Dla zdecydowanej większości czytelników Pana wywody o asertywności są czystą abstrakcją i radami trochę w stylu: jak zostać cesarzem chińskim. (Podpowiedź: najpierw po prostu trzeba się odpowiednio urodzić)
Po prostu statystycznie nonkonformistów w grupie nie może być zbyt wielu.
Jednakże, bardzo się cieszę i szanuję Pańską pracę, bo po pierwsze cywilizuje i odchamia (odwioskowuje) ona nasz naród, a po drugie pacjent zawsze czuje się lepiej jeśli ktoś jest skłonny go wysłuchać, nawet jeśli wymaga to jednostek monetarnych.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo szczęścia. Zwiadowcom i forpocztom jest ono zwykle szczególnie potrzebne.
+tof
Dziękuję za treściwe komentarze. Zdaję sobie sprawę, że dla większości czytających ten artykuł moje propozycje są kompletnie nie do przyjęcia, ale ja nie piszę dla większości. A przynajmniej nie w tym artykule ;) Pozdrawiam.
UsuńBardzo fajnie się to czyta :) Pozdrawiam oby tak dalej i serdecznie zapraszam do siebie http://reginabogucka.blogspot.com/ :*
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze się czyta ! oby więcej takich tekstów ! Pozdrawiam Adam z http://www.PomocPsychologa24.pl
OdpowiedzUsuńOstatnio kursy z asertywności robią sporą furorę - ważny aspekt psychologii biznesu, a umiejętność ta jest obecnie bezcenna.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze czyta się ten tekst, mimo że do najkrótszych nie należy :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAsertywność,elastyczność,umiejętności interpersonalne,trening umiejętności społecznych.Pewnie dobrze,że robią furorę i stanowią ważny aspekt psychologii biznesu:)
OdpowiedzUsuńJednak jeśli uczestnictwo w nich motywowane jest jedynie pragnieniem radzenia sobie z przeciwnikiem w prywatnej lub zawodowej sytuacji, to niestety efekt nabycia praktycznych umiejętności bez próby zrozumienia przyczyn takich czy innych swoich ograniczeń przynosi efekt dość opłakany.Absolwent treningu asertywnosci potrafi zatruć życie np. swoim pracownikom, a prawo bycia asertywnym przyznaje tylko sobie...Asertywność bowiem najlepiej się spradza na nieasertywnym przeciwniku.