Swego czasu pewna kobieta
poprosiła mnie o recenzję swojej książki. Pani była jedną z milionów ciężko
pokrzywdzonych niewiast, na własną prośbę bestialsko maltretowanych przez tzw.
„psychopatę”, i jedną z niewielu, które o swoich dramatycznych przygodach
zdecydowały się napisać książkę. Rzekoma lub faktyczna „psychopatia” partnera
wyjątkowo często służy uzasadnianiu własnej nieudolności, gnuśności, głupich
decyzji, braku konsekwencji i umiejętności wyciągania wniosków z doświadczeń. Książka
jednak podobała mi się, nawet bardzo, uważałem ją za ciekawą i cenną, zgodziłem
się więc i w ciągu niedługiego czasu nie tylko napisałem pełną zachwytów
recenzję. Wykonałem także nieodpłatnie niełatwą korektę książki. Dlaczego
nieodpłatnie? Ponieważ w ciągu kilku poprzedzających pisanie tygodni zdążyliśmy
się, o zgrozo, trochę zaprzyjaźnić. Sytuacja ta zresztą na zawsze wyleczyła
mnie z internetowych przyjaźni (za co do dzisiaj, bez cienia ironii i kpiny,
jestem autorce książki autentycznie wdzięczny), a zwłaszcza ze zwyczaju
natychmiastowego wypijania sieciowego bruderszaftu, na zasadzie: „panie
Wojciechu drogi, a może byśmy tak sobie po imieniu…?”.
Opracowując uwagi, nad
korektą posiedziałem dni kilka, dwukrotnie przebrnąwszy przez niełatwy do skorygowania
tekst. Recenzję przygotowałem w typowym dla siebie stylu i silne piętno na
tekście odcisnął mój niewyparzony jęzor. Zbaraniałem, kiedy w odpowiedzi
otrzymałem e-mail pełen obaw i rozterek, a co najbardziej zabawne – pretensji,
uwag i poprawek do mojej recenzji, na zasadzie: „to jest super, ale to mógłbyś
usunąć… reszta jest ok.”. Zauważyłem przy tym, że mojej niedoszłej partnerce
biznesowej szczególnie podobały się fragmenty wychwalające opracowany przez nią
tekst, dużo mniej zaś to, co dodałem od siebie ogólnie, w temacie psychopatii.
Najbardziej jednak zaskoczyły mnie zarzuty dotyczące tego, jak bardzo nieodpowiedzialnie
narażam ją na wszelkie nieprzyjemności, a nawet zagrożenia ze strony najróżniejszych
możliwych odbiorców. Występująca pod pseudonimem (!) autorka wyrażała przede
wszystkim ogromne obawy, że moja, wyraźnie podpisana moim imieniem i nazwiskiem
(!) recenzja ściągnie na nią agresję całego świata („Czyś ty zwariował? Zabiją
mnie!”…itd.). Obecny u bardzo wielu ludzi, często totalnie irracjonalny strach
przed szczerym i autentycznym wyrażaniem własnych opinii (jeśli ktoś takimi
dysponuje) jest moim zdaniem jednym z największych nieszczęść ludzkości. Odpisałem w szorstkim tonie (jak na
psychopatę przystało), co o całej sytuacji sądzę. W odpowiedzi, od wzburzonej
kobiety otrzymałem pełen wyrzutów i frenetycznych pretensji list, podnoszący kwestię mojej nieodpowiedzialności,
braku zrozumienia dla jej społecznych i zawodowych obowiązków, rodzinnych i
uczuciowych uwarunkowań… itd.
Przeczytaj też: Histeria
Zawsze uważałem, że histeria bywa
znacznie gorsza od psychopatii. Recenzja nie została wykorzystana, a ja zostałem
zapewne kolejnym, pełnoobjawowym, bezlitosnym psychopatą, dołączając do armii
krzywdzicieli mocno doświadczonej przez los autorki książki. Cała sprawa była,
jak zwykle, polem cennych obserwacji. Czasem zastanawiam się, jak wyglądałaby
reakcja autorki, gdyby usługa recenzji była usługą odpłatną. Recenzja, w formie artykułu wykorzystana przy innej okazji, od lat jest dostępna na tym blogu, a
ja nadal w świetnej kondycji i humorze opracowuję kolejne teksty o
obrazoburczym i wywrotowym charakterze, a więc okazuje się, że nikt mnie dotąd nie
zamknął ani nie zastrzelił. Co więcej, nie zdarzyło się, by artykuł ten
wzbudził czyjekolwiek wątpliwości czy nawet silniejsze emocje.
Jakiś czas temu, na moje
facebookowe, blogowe konto, otrzymałem od innej pani wiadomość. Był to jeden z
wielu, pełnych egzaltowanego uwielbienia dla mojej pisaniny listów. Nauczony
cennym doświadczeniem zawodowym z wielką niechęcią podchodzę do wszelkich, zwłaszcza
ubranych w kwieciste i poetyckie kategorie pojęciowe zachwytów. Szczerze
powiedziawszy staram się je ignorować, bo takie zachowanie charakterystyczne
jest dla histeryków, a po histerykach niczego dobrego spodziewać się nie
należy. Z niebywałego uwielbienia w równie skrajne potępienie jest im bardzo
blisko, a nader często obie postawy zdarza im się prezentować w odniesieniu do jednej
osoby czy zjawiska, na przestrzeni paru chwil. W tym przypadku pani
sformułowała dość interesującą propozycję… wysłała do mnie bowiem numer
telefonu z prośbą, bym do niej zadzwonił, ponieważ ma do mnie sprawę.
Odpisałem, że z przyjemnością od razu nawet przybiegnę, jeśli tylko widzi taką
konieczność. W następstwie pani zadzwoniła do mnie. Okazało się, że przeczytała
(a jakże!) mój artykuł dotyczący osobowości dyssocjalnej i natychmiast powzięła
podejrzenia (a jakże!), że jej siostra, z którą od lat prowadzi zawzięte boje
sądowe, jest (a jakże…) tzw. „typową psychopatką”.
Sprawa, jakich tysiące – trwa wielopokoleniowy spór o miedzę i przydałby się, panie, taki psycholog, co by zeznał,
rozumiesz pan, a najlepiej, przystawiwszy odpowiednią pieczątkę napisał, że
przeciwnik procesowy klienta jest „totalnym psychopatą”. Nie zliczę przypadków,
w których otrzymałem wspomaganą odpowiednim bodźcem finansowym propozycję, bym
siłą swego zawodowego i medialnego autorytetu poparł czyjeś przekonanie, że
życiowy partner, a zwłaszcza przeciwnik procesowy, jest tzw. „totalnym
psychopatą” albo też z innych powodów można jego punkt widzenia uznać za
całkowicie niedorzeczny. Znam osoby, dla których każdy, ośmielający się mieć
inne zdanie człowiek jest psychopatą. W tym przypadku moja rozmówczyni
kombinowała w sposób, który rzucił mnie na kolana. Przeczytawszy, że do cech
typowo dyssocjalnych należy między innymi „skłonność do kłamstwa, krętactwa i
mitomanii” wpadła na godny króla Salomona pomysł, że diagnoza cech
dyssocjalnych u siostry będzie znakomitym sposobem na… nie pozostawiające
wątpliwości wykazanie przed sądem, że siostra bezczelnie kłamie, składając
oświadczenia całkowicie niezgodne z preferencjami i interesem mojej niedoszłej klientki.
Skoro jest psychopatką, wysoki sądzie, to kłamie! Nawet wszak wybitny autorytet
– Wojciech Imielski, napisał w swoim artykule, że psychopaci kłamią! Interpretację
i ocenę tego sposobu rozumowania pozostawiam czytelnikowi.
Przeczytaj też: Psychologiczna opinia sądowa na zlecenie prywatne
Dość długo rozmawialiśmy przez
telefon i w ciągu kilkunastominutowej rozmowy cierpliwie tłumaczyłem mojej
rozgorączkowanej rozmówczyni, że nie na tym polega rola psychologa w sądzie, że
stwierdzenie i wykazanie prawdopodobieństwa czyichś zeznań jest bardzo trudne,
a czasem w ogóle niemożliwe, jeśli jednak nawet możliwe, to przyjmuje zupełnie
inną formę, a odpowiedzialnie opracowana opinia zawsze formułowana jest w
kategoriach prawdopodobieństwa… itd. Wysunąłem także propozycję spotkania na
oficjalnej, odpłatnej wizycie gabinetowej, podczas której będę mógł rozwiać
wiele wątpliwości, zwłaszcza, jeśli dane mi będzie przestudiować materiał
dowodowy zgromadzony w aktach sprawy, o której mowa. Na koniec rozmowy zasypany
zostałem chaotycznymi podziękowaniami, w szlachetnej mieszance z zachwytem nad
moim wybitnym profesjonalizmem, wiedzą, charyzmą, kulturą osobistą… i paroma
jeszcze innymi sprawami. Rozmówczyni moja sformułowała wreszcie ostateczną deklarację,
że w ciągu tych kilkunastu minut całkowicie wyjaśniłem interesujące ją kwestie,
ach, i nikt nie tłumaczy lepiej, niż ja, a poza tym jestem nieprzeciętnie
zdolnym, uprzejmym, kulturalnym i pomocnym człowiekiem i, och, wybitnym
specjalistą, i że w ogóle, w ogóle, w ogóle…
Już wtedy przeczuwałem, jaki
będzie scenariusz dalszego rozwoju sytuacji. Z gabinetowej wizyty osobistej nici,
zacząłem natomiast na swój prywatny numer otrzymywać arcyciekawe smsy, z
propozycją wspólnych dyskusji na tematy najróżniejsze. Nie reagowałem na nie w
żaden sposób, moja cierpliwość jednak wyczerpała się, kiedy wielbicielka mego
talentu zaczęła przekonywać, że utrzymuje kontakty ze zmarłymi i zadawać
pytania, czy jako wybitny psycholog nie zechciałbym się tym problemem zająć…
Żywię od zawsze wyjątkową awersję do wszelkich nawiedzonych bredni, a także po
części do nawiedzonych osób. I choć pod żadnym pozorem nie śmiałbym, rzecz
jasna, podawać w wątpliwość możliwości mojej rozmówczyni w zakresie kontaktów
ze zmarłymi (podejrzewam nawet, że kontakt ze zmarłymi udaje jej się znacznie lepiej,
niż z żyjącymi…) zdecydowanie wolałbym, by kontakty te kontynuowała bez mojego
udziału.
Kiedy pewnej soboty, wcześnie
rano, zerknąłem w swój telefon i zauważyłem kilkanaście nieodebranych połączeń
oraz ciąg chaotycznych, bezładnych i rozemocjonowanych smsów, odpisałem, jak na
mnie całkiem jeszcze grzecznie, że jest sobota, godzina ósma przed południem i
jeśli pani oczekuje konsultacji, ponownie zapraszam do kontaktu gabinetowego. W
odpowiedzi obrzucony zostałem zarzutami, że psycholog to przede wszystkim
powołanie, a nie pomysł na biznes, dowiedziałem się także, że jestem osobnikiem
pod każdym względem beznadziejnym, że nie mam ani pasji, ani pojęcia o
psychologii, swoje działania w tym zakresie ograniczam bowiem do „wyznaczonych
godzin urzędowania”… etc. Zapędy eks-wielbicielki mojego talentu i
profesjonalizmu powstrzymało dopiero ostrzeżenie, że w odpowiedzi na kolejny
sms sprawę zgłoszę organom ścigania i z całą konsekwencją, której mi nie brakuje,
domagał się będę ich zdecydowanej reakcji. Na drugi dzień otrzymałem od autorki
wiadomości uprzejme przeprosiny wraz z wyjaśnieniem, że dnia poprzedniego (zaznaczam
- wcześnie rano) znajdowała się w stanie po spożyciu znacznej ilości alkoholu…
W początkach wykonywania zawodu
psychologa całkowicie nieodpłatnie odpowiedziałem na dziesiątki (może setki)
listów, udzielałem się na internetowych forach, zdarzało mi się także świadczyć
bezpłatne usługi psychologiczne w kontakcie osobistym. Od tego czasu nie dziwię
się osobom, które niczego nie robią za darmo. Pewnego razu, na jednym kobiecym
forum, ośmieliłem się zabrać głos w sprawie oczekiwań pewnej pani, szukającej
nieodpłatnych usług psychologicznych. Przez kilka rozhisteryzowanych
uczestniczek zostałem natychmiast zlinczowany za rzekomą pazerność na pieniądze
i niechęć do jakichkolwiek działań bez gratyfikacji finansowej. Zarzuty były tym
bardziej absurdalne, że właśnie na tym forum przez długi czas udzielałem się
całkowicie nieodpłatnie, formułując wypowiedzi i odpowiadając na listy,
błyskawicznie zainterweniowała więc administracja serwisu. Po tej sytuacji na
zawsze wyleczyłem się z działalności charytatywnej.
Taki los psychologa. I takich
opowieści mógłbym napisać jeszcze wiele. A teraz będzie o pieniądzach, które
szczęścia podobno nie dają. Współczuję osobom, którym pieniądze nie dają
szczęścia (mnie dają, przyznaję otwarcie) i zastanawiam się, co wobec tego
skłania ich do pracy na trzech etatach i ciągłych, obsesyjnych zakupów w rozmaitych
marketach, galeriach i innych, podobnych świątyniach dzikiej i niepohamowanej
konsumpcji. Być może nie wszystko jest na sprzedaż. Ja sądzę, że niemal
wszystko jest, w ten czy inny sposób. Każdemu zwolennikowi wyświechtanych, nawiedzonych
frazesów odpowiem jednak, że za pieniądze kupić można najpiękniejszą rzecz na
świecie. Tą rzeczą jest wolny czas.
Podczas studiów psychologicznych,
ku własnemu przygnębieniu zauważyłem, że zawód psychologa to zawód o wyjątkowo kiepskich
perspektywach, zwłaszcza finansowych, a dlaczego tak jest – napiszę kiedyś w
innym artykule. Ludzie wcale nie chcą płacić za usługi psychologiczne, nawet
pomimo faktu, że przez ostatnie lata naoglądali się amerykańskich seriali, w
których każdy ma "swojego psychoanalityka”, a w co drugim programie
telewizyjnym występuje natchniony, obowiązkowo z bródką i w okularkach,
opowiadający niestworzone brednie, zniewieściały pierdoła z dyplomem ukończenia studiów psychologicznych. Moim zdaniem jest
tak przede wszystkim dlatego, że świadczenia psychologiczne mają charakter
całkowicie niematerialny i kompletnie nieprzeliczalny na jakiekolwiek wielkości
mierzalne. Psycholog nie oferuje konkretnego produktu, który można byłoby
zważyć, zmierzyć i wycenić według obowiązujących, rynkowych stawek. Opłatę pobiera zwykle za poświęcony czas, a tego czasu klient nie może poczuć w kieszeni, torbie ani portfelu. A za
wartości o charakterze niematerialnym ludzie zwyczajnie płacić nie chcą, choć z
drugiej strony za kościelne czary płacą całkiem chętnie i szczodrze. Zawód
psychologa zwykle nie rokuje więc wielkich nadziei finansowych. Dlatego za
swego rodzaju fenomen uważam niezmiennie od dziesiątków lat trwający, nieustanny
szturm młodych ludzi na studia psychologiczne, choć to zjawisko ma oczywiście
swoje wyjaśnienie.
Odkąd zajmuję się psychologią,
zewsząd słyszę puste dywagacje, jaki to ważny i potrzebny zawód. Co ciekawe,
zawód psychologa jest potrzebny i ważny do momentu, w którym trzeba zapłacić za
usługi. W przekonaniu wielu osób psycholog to misja i wielu klientów wcale nie
czuje obowiązku regulowania określonej należności za świadczenia, a czasami
psycholog spotyka się wręcz z wrogością klientów oczekujących usług
nieodpłatnych. Znani mi, czynni zawodowo psychologowie pracują więc zwykle
równolegle w kilku miejscach. Sam przez kilka lat pracowałem jednocześnie w
szpitalu, poradni, w ośrodku psychologii przemysłowej, dla sądu jako biegły i
czasami przyjmowałem pacjentów prywatnie. W efekcie takiej pracy wcale zresztą
nie zarabia się jakichś wielkich pieniędzy. W przypadku większości psychologów
jest to po prostu życiowa konieczność, a dochody starczają na związanie końca z
końcem i życie na w miarę przyzwoitym poziomie. Co skądinąd wcale nie oznacza,
że na psychologii nie można dobrze zarobić, bo można nawet bardzo dobrze. Tyle,
że udaje się to bardzo nielicznym.
Przeczytaj też: Psychoterapia. Moje zdanie
Od lat zastanawiam się, dlaczego
ludzie chętnie płacą mechanikom, murarzom, księżom i stolarzom, znacznie jednak
mniej chętnie psychologom. Jak wspomniałem, efekt ten skłonny jestem wiązać
przede wszystkim ze szczególnym, niematerialnym charakterem usług
psychologicznych. Inną kwestią może być (moim zdaniem w wielu sytuacjach
całkiem sensowne) przekonanie o niskiej skuteczności psychologicznych
oddziaływań, jednak w takiej sytuacji nie należy się w ogóle zwracać do
psychologa o pomoc czy wsparcie. Co ciekawe, opowiadający niewiarygodne głupoty ksiądz czy szaman zarabia całkiem nieźle i nikt nie podważa jego prawa do
wynagrodzenia, a ludzie na religijne zabobony, gusła i obrzędy wydają dużą
część swoich dochodów.
W społeczeństwie uważającym się
za cywilizowane wypadałoby mieć świadomość, że zawód psychologa jest zawodem
trudnym i często bardzo niewdzięcznym. Specjalista z zakresu psychologii, po
latach kosztownego kształcenia i zdobywania doświadczeń inwestuje czas, energię
i wysiłek tak samo, jak przedstawiciel każdego innego zawodu, a za
specjalistyczne świadczenia należy mu się stosowne wynagrodzenie. Warto pamiętać,
że usługi psychologiczne nie są w niczym podobne do naprawiania kosy
elektrycznej lub strojenia akordeonu. Zwykle też uzyskanie określonego efektu zajmuje
znacznie więcej czasu, niż wymiana cieknącego kolanka pod zlewem.
Mi się wydaję, że jest też kilka innych powodów, dla których ludzie oczekują darmowych porad psychologicznych:
OdpowiedzUsuń1. Zakorzeniony w społeczeństwie stereotyp człowieka, który jeśli zajmuje się niesieniem pomocy innym, to robi to za darmo. Trochę jest w tym winy samych psychologów, bo jakby nie patrzeć to wszystkie wypowiedzi w radiu, prasie, telewizji, tej grupy zawodowej pełne są troski o samopoczucie i stan psychiczny ludzi. To psycholodzy wypowiadają się tak zawzięcie na temat przemocy domowej, to psycholodzy piętnują każde niewłaściwe zachowanie, nie opowiadając się jednocześnie po żadnej ze stron. Właściwie jeśli chodzi o psychologię, to chyba w tej dziedzinie żaden człowiek nie poczuje się pokrzywdzony. Psycholog zrozumie (przynajmniej teoretycznie) osobę bezdomną. Psycholog zrozumie dziecko, do którego każdy już stracił cierpliwość. Wreszcie, odnośnie artykułu- psycholog zrozumie psychopatów, sadystów, gwałcicieli i pedofilów, grupy,które przedstawiciele większości zawodów napiętnują i potępią.
Sprawia to, że w oczach ludzi psycholog jawi się jako osoba idealna, altruista,który chce pomagać, który posiada ogromną empatię i zrozumienie. Kiedy człowiek ma w głowie taki stereotyp, a później zderzy się z rzeczywistością i specjalistą żądającym zapłaty, to zaczyna odczuwać dysonans... Że jak to? Taki miły, kulturalny, człowiek,który tyle mówi o pomaganiu, o zrozumieniu, o wyleczeniu z trudnych przeżyć, chce za to zapłaty? Człowiek nabiera podejrzeń i przestaje mu się to wszystko podobać, bo widzi w tym zwykły zysk. Psycholog przestaje kojarzyć się z ciepłą, życzliwą osobą, a zaczyna właśnie z takim (że tak to ujmę) psychopatą, który pięknie gada, szeroko się uśmiecha i nadaje frazesy o miłości do bliźniego, zdrowych związkach bez przemocy, a potem, kiedy człowiek mu zaufa, wyciąga rękę po pieniądze i nagle przestaje go obchodzić, co ten drugi naprawdę czuje, czy znajduje się w chorobie psychicznej, czy może coś sobie zrobić, przestaje go to obchodzić dopóki nie dostanie szeleszczących, zielonych papierków. Człowiek czuje się oszukany i (moim zdaniem) ma prawo. Uważam, że psycholodzy powinny przygotowywać społeczeństwo do innego odbioru swojego zawodu i przestać robić z siebie mesjaszy,a skupiać się bardziej na samych usługach i mówić czasem o pieniądzach (paradoksalnie, psycholodzy rzadko o nich mówią, na blogach rzadko pojawiają sie tematy związane z pieniędzmi, nigdy też nie słyszałam opinii żadnego specjalisty psychologa, na temat np. kłopotów finansowych). Jak Pan wspomniał o duchownych. To jest identyczny mechanizm, z tym,że duchowni sprytnie pobierają od wiernych pieniądze, =a sami wierni są święcie przekonani,że kasa idzie na "dobre cele", "na Boga" i tak mamy (w teorii oczywiście) księdza,który gada o miłosierdziu i pomocy bliźnim, który wysłucha i zrozumie i nic za to nie chce, nie chce kasy za mszę, za spowiedź, a tak naprawdę sprytnie manipulując i perfidnie kłamiąc zbiera "na tacę", albo karze płacić za usługi typu pogrzeb, wmawiając wiernym, że tak naprawdę płacą nie jemu, tylko Bogu i tak człowiek ma w mózgu namieszane, że jest święcie przekonany,że nie dość, że sam z własnej woli płaci, to na dodatek kasa idzie na jakieś wyimaginowane cele. Założę się, że gdyby psycholodzy posługiwali się podstępem i w taki "niewinny" sposób zbieraliby kasę od ludzi, to też powodziłoby im się zdecydowanie lepiej.
2. Usługi psychologiczne są zdecydowanie za drogie. Przy czym zaznaczam, że samo 100zł za usługę nie stanowi wcale aż takiego wydatku, problemem są polskie zarobki. Sama chodzę na terapię na NFZ i podczas pierwszych spotkań, kiedy terapeutka ustalała ze mną zasady współpracy to powiedziała wprost, że przychodnia refunduje terapię tylko na rok, bo potem po prostu ich nie stać. A z mojej diagnozy wynika, że terapię powinnam mieć prowadzoną przynajmniej kilka lat. Spotkania mam 2 razy w tygodniu. Jako studentka nie wyobrażam sobie wydawać tylu pieniędzy co tydzień przez wiele lat, bo mnie na to po prostu nie stać i nie stać na to wiele innych osób. Ceny terapii w Polsce są zbliżone do cen terapii na zachodzie. Problem w tym, że na zachodzie zarabia się zdecydowanie więcej, tak, że taka usługa pozostaje w zasięgu ręki. Koszty są nieadekwatne do zarobków. Najgorsze jednak jest to,że pomocy psychologicznej często potrzebują osoby, których nie stać nawet na opłacenie jednej wizyty. Osoby chore psychicznie często nie radzą sobie z życiem zawodowym, niektórzy lądują na ulicy. Ofiary przemocy domowej (w tym dzieci) pochodzą zazwyczaj z rodzin, gdzie człowiek ledwo wiąże koniec z końcem. Przestępcy też nie wywodzą się z bogatych osiedli, na których każdy mieszka w wielkim pałacu z basenem. No bądźmy szczerzy, nawet tak patrząc racjonalnie, pewne zjawiska, jak zaniedbanie, przemoc, alkoholizm,które powodują różnego rodzaju problemy są zazwyczaj charakterystyczne dla określonych środowisk, to samo geny (jeśli ktoś uważa, że większą role w osobowości człowieka mają geny niż środowisko), "złe" geny mają zazwyczaj ludzie ze "złych" środowisk. Ktoś kto jest pasożytem, alkoholikiem i dzieciorobem, nie osiągnie raczej sukcesu w pracy, nie zarobi miliardów, raczej stworzy wielodzietną rodzinę, gdzieś w jakiejś rozpadającej się dziurze i przekaże potomstwu własne nieudolne geny i błędne koło się powtórzy. Z perspektywy zwykłego człowieka to wszystko wydaje się dziwne. Bo psychologia chce opłaty za usługi od ludzi, których na to nie stać. To tak jakby powstała jakaś organizacja niosąca pomoc bezdomnym, której członkowie chcieliby od tych bezdomnych zapłaty za tę pomoc.
OdpowiedzUsuńRównież uważam, że psycholodzy w Polsce są bardzo drodzy. Przyrównał Pan tę usługę do usług ślusarza, murarza, czy mechanika, itp. Jednak fachowiec, nawet włączając lekarza, zazwyczaj potrzebuje jednej do kilku wizyt, żeby rozwiązać sprawę. Jeśli potrzeba więcej czasu, to po przeliczeniu całego kosztu usługi np. murarza na stawkę godzinową, cena pozostaje na uczciwym poziomie. A ponad 100 złotych za 50 minut, podczas gdy trzeba wykupić co najmniej 10 spotkań, żeby cokolwiek zdziałać, to już są bardzo wysokie koszta.
OdpowiedzUsuńPoza tym, jeśli uważa się, że pacjent płaci za "poświęcony czas" a nie za realną wiedzę i pomoc, to tym bardziej koszty psychologów stają się bardzo wysokie.
OdpowiedzUsuńWydaje mi sie, ze jesli tak rzeczywiscie jest to dlatego, ze ludzie zaburzeni emocjonalnie , czyli tacy ktorzy najbardziej potrzebuja psychoterapii , poprostu nie maja pieniedzy. Zeby miec pieniadze na terapie, czyli np w Warszawie ok 600 zl/miesiac potrzeba dobrej, dobrze platnej pracy. Osoba zaburzona nie znajdzie takiej pracy, a jesli nawet to bedzie miala problemy z jej utrzymaniem. Ja osobiscie takze chodze na terapie i nie mam zadnych objekcji z zaplaceniem tych 600 zl/ miesiac, ale mnie poprostu stac na ta terapie. Nawet mi do glowy nie przyszlo zeby szukac pomocy terapeutycznej bezplatnej, bo wiem ze w zyciu z moimi malymi problemikami i ogolnie dobrym funkcjonowaniem na terapie z NFZ bym sie nie dostala. Poza tym generalnie unikam jesli sie tylko da panstwowej sluzby zdrowia na tych polach , na ktorych oczekuje empatii, cierpliwosci, zrozumienia, dyskrecji i taktu. Innymi slowy nie mam ochoty spotykac sie z obrazona Pania / Panem psycholog, ktory mnie i moje problemy potraktuje w niemily sposob , bo mu za malo placa. Co do cen za psychoterapie to nie zgodze sie , ze ceny w Polsce sa takie jak na zachodzie. Bylam na kilku stronach amerykanskich terapeutow lowenowskich i cena za sesje 50 min. byla 100 $!
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, to jest bardzo istotny aspekt omawianego problemu i zapewne jeden z powodów istniejącego stanu rzeczy. Faktycznie, osoby zaburzone często po prostu niewiele zarabiają.
UsuńMyślę, że dobrze przemyślana ustawa o wykonywaniu zawodu psychologa moglaby pomoc i pacjentom, i psychologom.
OdpowiedzUsuńŻeby świadczyć usługi psychologiczne,wystarczy skończyć studia,na które wiele osób idzie,aby rozwiązać swoje problemy.Nikt nie sprawdza predyspozycji do wykonywania tego zawodu,nikt nie przeprowadza testów czy choćby zwykłej rozmowy z kandydatem na psychologa.
Specjalizacja, konieczność praktyki,ciągłe doskonalenie się i jakaś forma kontroli innych bardziej doświadczonych psychologów mogłaby dużo zmienić. I podstawowa zasada:przede wszystkim nie szkodzić...dewiza, o której warto pamiętać pracując z ludźmi.
Popieram w całej rozciągłości.
UsuńMam pytanie,może odpowie Pan za darmo.Co może zrobić psycholog lub lekarz,jeśli ma podejrzenia, że osoba,z którą ma kontakt jest zaburzona i może zagrażać sobie lub innym.Co o tym
OdpowiedzUsuńmówi prawo,kodeks etyki, ludzka przyzwoitośc?A co jeśli się pomyli?
Proszę poczytać Ustawę o ochronie zdrowia psychicznego. Ta odpowiedź jest za darmo.
UsuńA ja uważam, że 100-80 zł nie jest wygórowaną kwotą, w porównaniu do wydatków na imprezy/papierosy/alkohol, z którymi szanowni Państwo mamy do czynienia na co dzień. Chodzę na terapię raz w tygodniu i jeżeli kosztuje mnie to miesięcznie 400 zł a zagwarantuje mi zdrowie to warto zainwestować.
OdpowiedzUsuńTerapia gwarantuje Panu(i) zdrowie...?
UsuńTerapia nigdy nie jest gwarancją czegokolwiek :) Jest szansa :)
OdpowiedzUsuńDobry artykuł
OdpowiedzUsuń