środa, 18 listopada 2020

Tu leży pies pogrzebany. Recenzja książki Jakuba Gończyka

Podobno ten, kto służy w Policji, nie śmieje się w cyrku. Zasada ta dotyczy wielu branż, ale mundurowych chyba szczególnie. Mawia się czasem, że państwowe służby to ostoja wszelkiej patologii. Zgadzam się z tym, przynajmniej w części. Do Policji trafia wielu idiotów, a szczególna hierarchia i dyscyplina służbowa to czynniki budujące bardzo specyficzne środowisko.

Niejeden psychopata marzy o wyrywaniu lasek na mundur, blachę i klamkę. W Policji służą jednak także ludzie dzielni i skłonni do najwyższych poświęceń, wrażliwi na ludzką krzywdę i do szaleństwa odważni, nieprzeciętnie inteligentni i bezkompromisowo praworządni. Wykonują niebywale trudną pracę. Balansowanie pomiędzy moralną powinnością i prywatnymi emocjami a służbowym obowiązkiem, od każdego prawdziwego psa wymaga nie lada elastyczności.     
 
 
 

Po drugiej stronie jest masa, zwana społeczeństwem. Coraz bardziej roszczeniowi obywatele, którzy z telewizyjnych seriali czerpią rzetelną wiedzę o swoich niezbywalnych prawach. Wymachujący szabelkami pieniacze, zgłaszający w prokuraturze, że podczas interwencji policjant rozerwał im dżinsy. Wymagający podatnicy, narzekający na nieudolność Policji i jednocześnie permanentnie utrudniający jej pracę - głównie z powodu patologicznie rozumianej solidarności z lokalnym marginesem społecznym. Coraz bardziej biegli operatorzy telefonicznych kamer, nagrywający emocjonujące materiały z policyjnych interwencji. Tzw. internauci, publikujący filmy, na których funkcjonariusz używa słów niecenzuralnych albo kopie śmierdzącego lumpa w dupę. Policja jest zła, kiedy nie interweniuje. Jeszcze gorsza, kiedy działa. Ot, syndrom prawdziwego Polaka. 
 
           
Z zainteresowaniem i wielką przyjemnością przeczytałem książkę Jakuba Gończyka. Pies to niezwykła opowieść o tragikomicznych realiach pracy polskiego policjanta. Jest tu wszystko, czego doświadczyć może zaangażowany we własną robotę funkcjonariusz. Interwencje w sprawie nożownika i bezdomnej babci. Mordercze pościgi rozlatującym się radiowozem. Dynamiczne dyskusje i gazowe zapasy z uduchowioną młodzieżą patriotyczną. Negocjacje z Sebkiem i Kariną, którzy nieco zbyt emocjonalnie okazują wzajemne uczucia. Zarzygane nastolatki i napalone na stróży prawa matrony. Kleptomania, ekshibicjonizm i pedofilia. Rozdzierające dramaty życiowe zwykłych ludzi. Syzyfowe zmagania z policyjnym, służbowym żelbetonem decyzyjnym – mundurowymi menedżerami, którzy pracę gliniarza znają jedynie zza biurka. Duma z dobrej roboty i cierpki smak nagrody, którą za ryzyko i poświęcenie mundurowych krawężników odbiera nieruchawy, tchórzliwy i głupi komendant. Słowem - spektrum zawodowych przyjemności współczesnego stróża prawa.     

Amerykańskie thrillery ukształtowały stereotyp bohaterskiego detektywa, który rozwiązuje najtrudniejsze sprawy kryminalne tylko wówczas, kiedy zostaje zawieszony za przekroczenie służbowych uprawnień. Może jednak bezkarnie strzelać, do kogo chce. Jego codzienna praca to brawurowe pościgi, mordobicia i przytulanie atrakcyjnych, spragnionych pocieszenia niewiast. Amerykański policjant nie wypełnia durnych papierów i nie brodzi w pijackich rzygowinach. Jest zabójczo przystojny i ubiera się modnie, a jego błyskotliwe riposty powalają nie gorzej, niż pocisk ze sztucera. Ranny zostaje zawsze w lewe ramię, na którym opatrunek wygląda co najmniej uwodzicielsko. Na ten etos, również w Polsce, podatni są głównie ludzie młodzi, marzący o błyskotliwej, pełnej sukcesów i barwnych przeżyć karierze, z glockiem czy waltherem pod pachą. Rzeczywistość szybko jednak leczy podobne ambicje.   

Książka Gończyka rozwiewa idealistyczne nadzieje i wyobrażenia wielu kandydatów do Policji. Ukazuje prawdziwe oblicze romantycznej służby w błękitnym mundurze. Masz wątpliwości co do tego, że tak to właśnie wygląda? Z Policją miałem przyjemność współpracować przez parę lat i brałem udział w kilkuset sądowych postępowaniach karnych. Od dziecka jestem sympatykiem służb mundurowych, a z gliniarzami wypiłem też morze alkoholu. Podejrzliwych mogę zapewnić, że opisane przez autora sytuacje są całkowicie prawdopodobne. Nie ma takiej niedorzeczności, która nie może się zdarzyć w realiach jakiejkolwiek służby publicznej, zwłaszcza tam, gdzie królują bezprawie i przemoc, a biurokracja i niskie ambicje biorą górę nad interesem społecznym.      
 
Pies to typowa jednowieczorówka, którą czyta się przyjemnie i lekko, a zamyka z żalem. Autor pisze dosadnie i bez owijania w onuce. Z poczuciem humoru i swadą opisuje sytuacje komiczne. Z ironią i przekąsem opowiada o niezliczonych absurdach. Z realizmem i powagą snuje rozważania na temat bezsensu ludzkiego cierpienia i konsekwencji biurokratycznego, służbowego debilizmu. Mimo wszystko, Gończyk chyba naprawdę lubi swoją pracę. Nie nawołuje do poprawy, miłości i pojednania, przyjmując raczej perspektywę uczestniczącego obserwatora. Opowiada, ale nie moralizuje. Zachowuje zdrowy dystans, a jego barwne, nasycone uroczym, policyjnym sarkazmem metafory, nierzadko powodują wybuch wesołości.

Książkę Pies powinien przeczytać każdy obywatel tego kraju nonsensów. Wszyscy kandydaci do służby w błękitnym mundurze. Każdy kolejny minister sprawiedliwości i wszystkie policyjne biurwy. Każda ekspedientka z Żabki i każdy dziad z gnijącą nogą. Może nawet nie po to, żeby było lepiej, a bardziej dlatego, że warto. 
 

        

 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz